Rozdział V

Rozdział V

Ajgina

Przez całą drogę powrotną z wesela Flawii Walerii matka była wyjątkowo z siebie zadowolona: na pokładzie rozsiadła się pod parasolem, kazała podać sobie napar z mięty i cytryn i znad zasłony na twarzy rzucała ojcu znaczące spojrzenia. Ani ojciec, ani tym bardziej sam Aulus nawet nie próbowali jej wypytywać: Aulus wiedział aż za dobrze, że jemu matka nic nie powie, a ojciec chyba postanowił dać się jej nacieszyć chwilą triumfu.

Z czego to matka była taka zadowolona, Aulus dowiedział się swoją sprawdzoną metodą. Drugiego dnia po powrocie zaczaił się w krzaku mirtu pod oknami pokoju w kobiecej części domu i czekał, aż ojciec przyjdzie na obowiązkową poobiednią wizytę.

Miał szczerą nadzieję, że tym razem obejdzie się bez zatykania uszu i przeczekiwania w krzakach żenującego cmokania, westchnień i wyjątkowo bezsensownych rozmów między rodzicami; w ich wieku wypadałoby już chyba, myślał zwykle, poirytowany, zachowywać się w trochę bardziej… godny sposób.

Tym razem los oszczędził Aulusowi zażenowania – ledwie niewolnica oznajmiła nadejście ojca, ledwie Aulus usłyszał szelest odsuwanej ciężkiej kotary, odgradzającej pokoje kobiet od korytarza, kiedy matka powiedziała:

– Mój pan przychodzi dowiedzieć się, co małżonka wskórała w sprawie posady dla syna?

– Na bogów, Gertani – westchnął ojciec – Nikt nas nie słyszy, nie panuj mi tak. No domyślałem się, żeś dlatego była taka rada…

Cichy chichot matki, potem cmoknięcie, potem coś, czego nie dosłyszał, a potem matka zapytała:

– Chcesz wiedzieć?

– Chcę, jak bym nie chciał. Wiesz, że zawsze uważałem cię za mądrzejszą ode mnie…

– A bo to prawda – zaśmiała się – Mądrzejszą może nie, ale sprytniejszą na pewno, na pewno. Z Aurelią moją rozmawiałam na weselu, com ją bawiła jako dziecko; teraz ona jest wielka pani Calvusowa i znajomości ma wszędzie. Opowiedziałam jej, jak tu na Ajginie trudno o odpowiednie zajęcie dla chłopca… mądrego chłopca, przecież, ale takiego, co do wojska się nie nadaje, a do gospodarowania głowy nie ma. Pytała, jak syn pisze, jak czyta, w końcu powiedziała, do jej powinowatego go posłać, do Arantha Teitusa w samej Rasenie. Ten ma szkołę dla pisarzy, biorą od niego ludzi na dwór: lektorów, sekretarzy, skrybów. W Rasenie na dworze książąt mnóstwo, każdy ma domenę swoją i swój dwór, każdy zaufanego skryby potrzebuje; a dziecko przecież nauczone pisać i po albanicku, i po tyrreńsku, a i ode mnie i ciotek co nieco hadasztiańskiego się poduczył…. No trza będzie zapłacić za miejsce, wiadomo, i za naukę Teitusowi, ale posada potem pewna, da bóg, to i przy dworze.

– Gertani – ojciec powiedział powoli, bez przekonania – A ty naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? Przecież o taką posadę trzeba zawalczyć, trzeba się wkręcić, podlizać, złapać okazję… A Aulus przecież jest, z przeproszeniem twoim, cielę, nic sam załatwić nie umie, będzie grzecznie czekał jak panna na zabawie, aż go wybiorą…

– A jak nie wybiorą, to wróci tutaj – wtrąciła się matka – I poślesz go na skrybę gerontom, jak chciałeś, ot co.

Ojciec nie wydawał się przekonany. Aulus, ścierpnięty od wielce niewygodnej pozycji pod krzakiem i pogryziony przez komary, których całe zastępy kryły się w wilgotnej trawie pod krzakiem, poczuł, że szczypią go oczy. Wiedział, że powinien się cieszyć, że powinien teraz modlić się do wszystkich bogów, żeby matka przekonała ojca i żeby mógł wyjechać na nauki – do Raseny! Do samej królewskiej stolicy! – ale czuł tylko cisnące się do oczu łzy i dręczące przeczucie, że te słowa zapamięta, chce czy nie chce, na resztę życia.

– A ile by to kosztowało, o to zapytałaś? – usłyszał, obok swoich gorzkich myśli, głos ojca.

Matka zaczęła monotonne wyliczenia; ojciec je oprotestował, matka powtórzyła swoje, a Aulus poczuł, że ma dość i dłużej nie wytrzyma; wypełzł spod krzewu, poczekał, aż minie dokuczliwe szczypanie w ścierpniętych nogach i kuśtykając, powlókł się do domu.

Ofuknął spotkaną przy wejściu kucharkę, burknął coś niegrzecznego do ojcowskiego zarządcy i zniknął w niedużym pokoju bez okien, w którym sypiał on sam (na stojącym pod ścianą łożu) i domowy niewolnik Ladon, służący od wszystkiego (na podłodze). Aulus rzucił się na łóżko i naciągnął sobie na głowę kolorową, tkaną przez ciotki narzutę.

Leżał tak przez dłuższą chwilę, na zmianę rozważając swoje nieszczęście i snując dalekosiężne a skomplikowane plany udowodnienia ojcu, że nie ma racji, i za wszelką cenę usiłując nie płakać. Przypomniała mu się nagle zapłakana Flawia Waleria i jej usta na jego policzku, a potem, ni z tego ni z owego, beztroski śmiech Marisa; to wszystko sprawiło, że poczuł się jeszcze głupszy i jeszcze bardziej wściekły.

Ladon zajrzał do środka godzinę czy dwie później, rozejrzał się i poinformował Aulusa, że vesperna i że pani wzywa; Aulus wyniośle kazał mu odejść i poinformować matkę, że nie może jej widzieć z powodu bardzo ciężkiej migreny.

Oczywiście, chwilę potem matka posłała po niego ciotkę Noamę i skończyło się „nie mogę” i „migrena”.

Matka i ciotki zasiadły już do wieczornego posiłku; ojca jak zwykle nie było – miał przywilej jadania wieczorem razem z radą gerontów. Pół-siedziały przy stołach, jak przystało szanującym się kobietom. Aulus skrzywił się, widząc, że także i dla niego przyszykowano miejsce siedzące, choć dorośli mężczyźni zwykle jadali leżąc. Co prawda nie pamiętał, żeby kiedykolwiek nakryto dla niego inaczej niż na miejscu siedzącym, ale dzisiaj jakoś szczególnie wyprowadziło go to z równowagi.

Usiadł bez słowa na swoim miejscu i czekał, aż Ladon nałoży mu do miski soczewicę z cebulą i rzodkwią, której – właśnie doszedł do tego wniosku – nienawidził.

– Dziecko – powiedziała matka po hadasztiańsku, skoro tylko Aulus podniósł do ust pierwszą łyżkę potrawki – Trzeba ci się brać z domu. Pojedziesz do Raseny, uczyć się.

To zadziwiające, pomyślał Aulus, marzyłem o tym całe życie, a teraz nic, nic, nawet się nie cieszę…

– W przyszłym miesiącu wyjedziesz – kontynuowała matka, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co sam Aulus mógłby sobie na ten temat myśleć – Ojciec ci pieniądze będzie posyłał, za nauki zapłaci z mojego, ale masz się uczyć, bo jak nie, to popamiętasz. I posadę masz zyskać sobie sam. Na dworze. Jak nie, to po pół roku wracasz tu i idziesz na skrybę do geronta Arymnasa, zrozumiano? Od razu nauczycielowi pokazać: po albanicku mówisz….

Słabo i żałośnie, pomyślał ponuro Aulus, mój albanicki jest żałosny, zwłaszcza kiedy pomyślę o eleganckich, starannie akcentowanych zdaniach Flawii Walerii, intonowanych tak, jakby je pół-śpiewała…

– … a i po hadasztiańsku się dogadasz, piszesz pięknie w trzech alfabetach, dokładny i staranny jesteś, choć trochę niezdara… No, żebyś mi się tam wykazał!

I tak, po dwóch tygodniach nieustannych pouczeń ze strony matki i uwag od ojca, po pełnych pośpiechu lekcjach, mających nauczyć go przynajmniej podstaw dawnego alfabetu Ariany i po kolejnych nieprzespanych z ekscytacji i przerażenia nocach Aulus, w towarzystwie nowego niewolnika Malchasa, na którego ojciec wykosztował się specjalnie dla niego, z bagażami i listami od matczynej znajomej do Arantha Teitusa, dołączył do kupieckiej karawany, zmierzającej do Raseny. Czekały go dwa tygodnie podróży, a potem, powtarzał sobie, nowe, zupełnie nowe życie.

Leave a comment